Natalia chciałaby zostać lekarzem. W szpitalnym łóżku leży obłożona zeszytami. Jest tyle do nadrobienia, a matura i egzaminy na medycynę za dwa lata. Chciałaby pomagać dzieciom – takim, dla których dzieciństwo ma zapach szpitala. Którym lata życia odmierzają kolejne operacje. Takim, które nigdy nie będą mogły jeździć na rowerze czy rolkach, bo ich serce jest na to za słabe. Takim jak ona...
Rodzice dzieci z wadami serca najczęściej dowiadują się o tym, że coś jest nie tak, na badaniach prenatalnych. Zawsze jest szok i strach. Czas do narodzin mogą jednak poświęcić na dokształcanie, na oswajanie choroby, na szukanie ratunku. U mamy Natalii było inaczej. Ciąża przebiegała książkowo, wyniki badań nie dawały powodów do zmartwień, lekarze nie mieli zastrzeżeń. Być może gdyby Natalia przyszła na świat teraz, nie w 1999 roku, wadę serca dałoby się wykryć wcześniej. Być może... Wtedy jednak nic nie zapowiadało tego, że coś będzie nie tak. Mama Natalii dbała o siebie ze wszystkich sił i cieszyła się, że urodzi zdrową, silną dziewczynkę. Nie wiedziała jeszcze wtedy, co to złożona wada serca, czym jest zarośnięcie zastawki trójdzielnej, czym ubytek międzyprzedsionkowy. Gdy Natalka pojawiła się na świecie, gdy wydała z siebie pierwszy krzyk, jej mama nie przypuszczała nawet przez chwilę, że kiedyś usłyszy te pojęcia. Że ten zlepek słów to zagrażająca jej dziecku bomba, która zaczęła tykać wraz z jego pierwszym oddechem.
Bańka mydlana szczęścia pękła kilka godzin później. Natalię zabrano na pierwsze szczepienia. Wtedy urządzenia zaczęły wariować. Wyniki pomiarów nie były takie jak u zdrowego noworodka, saturacja serca zaczęła drastycznie spadać. Zapadła natychmiastowa decyzja o transporcie medycznym do innego szpitala. Zamiast w ramionach mamy dziewczynkę umieszczono w helikopterze. Zamiast kwilącego noworodka w śpioszku mama Natalii otrzymała informację, że „coś się dzieje z sercem“. Zamiast cieszenia się pierwszymi wspólnymi chwilami była trudna rozłąka. Zamiast radości z narodzin dziecka - strach. Za helikopterem Natalii do szpitala pojechał jej tata, który szalał z niepokoju, czekając na diagnozę. Inne mamy tuliły swoje dzieci do piersi, a mama Natalii, dochodząca do siebie po ciężkim porodzie, była sama. Najgorsza była dla niej niepewność, rozpaczliwe czekanie na jakiekolwiek strzępki informacji na temat tego, co dzieje się z jej dzieckiem. Dzisiaj każdy z nas ma telefon, dzięki któremu może zasięgnąć informacji, zrobić zdjęcie, nagrać film, błyskawicznie przesłać go dalej. Wtedy tak nie było. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a jedyne, co można było zrobić, to czekać…
Poród był ciężki, mama Natalii bardzo długo dochodziła do siebie. Nalegała na wcześniejszy wypis. Sześć dni po narodzinach córeczki udało jej się wyjść ze szpitala, żeby natychmiast popędzić do innego, tego, w którym była Natalia. Córkę udało jej się zobaczyć kilka minut przed operacją. Nie mogła jej przytulić, wziąć na ręce, chłonęła tylko oczami każdy detal małej twarzyczki. Z Natalką wtedy było już źle. Leżała w inkubatorze, fioletowa jak kalka. Potem trzeba było czekać znowu, podczas ośmiu długich godzin operacji, zespolenia systemowo-płucnego. Natalka musiała być intubowana, nie mogła samodzielnie oddychać. Mając kilka dni, już musiała walczyć o życie. I wygrała. Mama nie zapomni momentu, kiedy mogła w końcu ją przytulić, wziąć córkę w ramiona i obiecać, że cokolwiek nie będzie się dziać, ona będzie ją chronić. Nawet jeśli niebezpieczeństwo czyhające na dziewczynkę nie czai się na zewnątrz, ale kryje się wewnątrz serduszka…
Rodzice wrócili z córeczką do domu. Natalia rozwijała się i rosła jak inne dzieci. Każdy wysiłek był jednak niebezpieczny dla małego serduszka, a dla małego dziecka wysiłkiem może być wszystko – jedzenie, śmiech, płacz. Mama Natalii nie zapomni pierwszych spacerów. Ludzie zaczepiali ją, krzycząc, że nie dba o dziecko, że maleńka jest sina z zimna. A to nie temperatura, tylko serce maluszka dawało o sobie znać. Natalka była fioletowa jak jagodzianka – siny nosek, usteczka, paluszki…
Walka z chorobą serca to nie jedna potyczka. To wieloletnia wojna, z chorobą, ze swoimi słabościami, to ciężkie bitwy, które udaje się wygrywać nielicznym, dzięki umiejętnościom lekarzy, ale też własnej determinacji i chęci życia. 2000. Zespolenie systemowo-płucne, tym razem prawostronne. 2004, dwukierunkowe zespolenie metodą Glenna. Kolejne minuty strachu o życie Natalki. Wielogodzinna operacja, kolejny raz bezsilne czekanie na informację o stanie zdrowia dziewczynki, które co godzinę przekazywał anestezjolog. 2008, stan zdrowia Natalii znów się pogorszył, serduszko zbuntowało się, nie pracowało jak trzeba. Zapadła decyzja o kolejnej operacji, ale w Warszawie nie byli już w stanie pomóc Natalii, odesłali ją do Łodzi. 2011, zespolenie centralne. Do tego liczne cewnikowania, które pokazywały lekarzom, jak pracuje serduszko dziewczynki.
Reacties
0 reacties Voeg commentaar toe